czwartek, 10 grudnia 2009

biblioteka

Dzis krotka historia o tym, jak wypozycza sie ksiazki na UC3M.

Rano, zmotywowana, zaopatrzona wreszcie w legitymacje studencka (dostalam wreszcie po dwoch miesiacach nauki) udalam sie do biblioteki. Cel: poczytanie w czytelni czegos o teorii gier.
Oczywiscie, jak to w Hiszpanii, nikt nie kwapil sie uprzednio, zeby nas przeszkolic z obslugi instytucji biblioteki. No, ale to przeciez zadna filozofia - wszystko jest wyjasnione na stronie uczelnianej (po hiszpansku). Jakos przebrnelam przez katalog i kiedy dokopalam sie do upragnionej ksiazki, okazalo sie, ze Game Theory R. Myersona, obowiazkowy podrecznik dla pierwszego roku doktorantow na UC3M jest dostepny w liczbie sztuk: d-w-a. Oba egezemplarze zajete.
Nie poddalam sie. Zagadalam z Panem z obslugi czy moze mi pomoc; nawet powiedzial, ze mowi troche po angielsku (po czym przeszedl na hiszpanski i na angielski juz nigdy nie wrocil). Pan znalazl jeszcze jeden egzemplarz ksiazki w zbirach wydzialu politechnicznego(sic!) w Leganes i poinformowal, ze moge go sobie zamowic. Bedzie po poludniu. Nauczona doswiadczeniem pomyslalam, ze uwierze, jak zobacze.
Po ksiazke wracam po poludniu. Mojego ulubionego Pana juz nie ma jest za to jego kumpel, ktory tym razem nawet nie udaje, ze potrafi cokolwiek po angielsku. Na haslo: he reservado un libro Pan podaje mi dwa identyczne egzemplarze Myersona i pyta sie ktora wole...
Bienvenido en Espana.

wtorek, 8 grudnia 2009

życie po życiu :)

Przypomnialo mi sie, ze mam bloga...!


Po krotkim wahaniu - kasowac czy probowac pisac dalej, na razie probuje pisac dalej. Najpierw szybko tytulem nadgodnienia newsow: jestem po pierwszej sesji, wyniki egzaminow beda jakos przed swietami. Drugi semestr ruszyl z kopyta i wydaje sie byc o niebo ciekawszy niz pierwszy. Bohaterkami tego bloku sa: matematyka II, makroekonomia i teoria gier. O tych przedmiotach i o wykladowcach sie jeszcze rozpisze, bo wydaje mi sie, ze bedzie warto. Poza tym, do Getafe, zreszta jak do calej Kastylii zawitala hiszpanska zima - temperatura nie przekracza 15 stopni i slonko coraz czesciej chowa sie za chmurami, prawie kazdy dzien zaczyna sie mzawka. Hiszpanie zakladaja pacerne buty i pikowane kurtki, a Ludzie Wschodu wyciagaja cieplejsza bluze:)

Tymczasem, w ubiegly piatek odwiedzil mnie Wojtek i z tej okazji wyruszylismy w pogon za latem. W niedzielny poranek pojechalismy na poludnie; pierwszy przystanek - Almansa z urokliwym XII-wiecznym zamkiem. Przez Kastylie jechalo sie w paskudnej mgle, widocznosc na pare metrow, temperatura nie przekracza paru stopni powyzej zera. Co ciekawe, jakies 30 km przed Almansa przekroczylismy granice zlej aury. Wyjezdzajac z mgly, uwolnilismy sie od pogodowej klatwy - momentalnie niebo zaciagnelo sie lazurem, termomentr gwaltownie skoczyl w gore, a slonko zaczelo przyjemnie grzac.



W Almansie spedzilismy pare popoludniowych godzin. Samo miateczko ma urok malej hiszpanskiej osady zagubionej posrodku niczego, a zamek jest naprawde rewelacyjny - zachowany w idealnym stanie, a dla turystow udostepniony jest niemal kazdy zakamarek.
Kolejnym przystankiem byl nadmorski kurort Torrevieja, gdzie glowna atrakcja poza tysiacem plaz i milionem klubow sa slone jeziora lagunowe (Parque Natural de las Lagunas de la Mata y Torrevieja). Pomimo, ze termicznie doswiadczalismy poznej wiosny, to niestety zimowe dni nawet w Hiszpanii maja swoje prawa - ok. 18.00 zaczelo sie sciemniac i zamiast ogladac jeziora, musielismy szuakc miejsca na nocleg. Po zaopatrzeniu sie w chinski rum w jedynym otwartym sklepie, zgodnie stwierdzilismy, ze skoro juz jestesmy nad morzem, to musimy spac na plazy. Jakos tak sie zlozylo, ze wypadkowa balaganiarskich oznaczen drog i naszego nieodzownego pecha bylo znalezienie idealnego miejsca po uplywie zaledwie 2,5 h od chwili decyzji... ale bylo warto! Spalismy na pusciutkiej, quasi-prywatnej plazy na polnoc od Torrevieja. Na dobranoc i na wynagrodzenie trudow natura zafundowala nam niezle przedstawienie: nad horyzontem nagle pojawilo sie wielkie krwistoczerwone cos.
Marta: To Penon d'Ifach (taka smieszna samotna 400metrowa skala tuz nad brzegiem morza, lezaca na pn od Alicante - btw. nasz poniedzialkowy cel) oswietlony przez zachodzace slonce, na bank. Wojtek na to: Niemozliwe! (rzucajac przy tym jeszcze jeden pomysl, ktory z grzecznosci pomine:)). Cos zaczyna zmieniac ksztalty i najzwyczajniej w swiecie "puchnac". Tym razem zgodnie doszlismy do wniosku, ze chyba jestesmy swiadkami prob atomowych, bo cos zaczelo przypominac klasycznego grzyba. Jeszcze pare minut przedstawienia i wszystko sie wyjasnilo... na niebie, tuz nad morzem zawisl ogromny, purpurowy ksiezyc w pelni. Niesamowite.



W nocy chyba zlapal przymrozek, dzieki czemu wstalismy bardzo rano i po szybkim sniadaniu ruszylismy najpierw obejrzec slone jeziora. Chcielismy zweryfikowac głownie dwa fakty, minowicie: zasolenie wody i obecnosc falmingow. Wyniki weryfikacji: jeziora sa rzeczywiscie bardzo slone, a flamingow nie widzielismy. Ogolnie, park obejmuje glownie teren jednego, mniejszego jeziora (La Mata), a drugie (Torrevieja) jest znacznie bardziej intensywnie wykorzystywane do celow przemyslowych - uzyskiwania soli. Podrozujac wybrzezem w rejonie Alicante mozna natknac sie albo na muzeum soli, albo na magazyny na otwartym powietrzu - gigantyczne biale haldy.
Ostatecznie pozegnalismy sie z Torrevieja i pojechalismy na polnoc, do glownego celu wycieczki, czyli do miasteczka Calpe. Nad zabudowaniami miasta goruje wspomniany juz wczesniej Penon d'Ifach, wapienna skala zwienczajaca maly polwysep, wystajaca na 400 m ponad morze - wspinaczkowa ikona Costa Blanca. W planach mielismy najpierw sprobowac swoich sil wlasnie we wspinaczce, ale niestety nie starczylo czasu. Dlatego wbieglismy na szczyt klasyczna droga, pozachwycalismy sie widokami na cala Costa Blanca, zrobilismy zdjecia i bez zwloki zbieglismy do Leona. Czekalo na nas jeszcze kilka ostatnich przystankow, a zmierzch zblizal sie nieublaganie.
Na pierwszy ogien poszly wodospady przy miejscowosci Callosa d'En Sarria. Te kaskady to wzorcowy przyklad, w jaki sposob z jednego wodospadu wsrod stu identycznych w okolicy zrobic glowna atrakcje turystyczna rejonu:) Nie ma na co narzekac i chyba nawet nie ma za co krytykowac, ale polecac tego miejsca nie bede. Za to paredziesiat kilometrow dalej, juz w naszej drodze powrotnej, zupelnie przypadkowo trafilismy na prawdziwa perelke - Castillo de Guadalest.



Niezwykle polozenie zamku (chyba najwyzsza skala w okolicy) plus nocne oswietlenie robia wielkie wrazenie. Sama twierdza, znajdujaca sie w najwyzszych partiach kompleksu jest otoczona malym miasteczkiem. W murach zamku jest pare malych skwerow i placykow polaczonych waskimi uliczkami, kosciol i kilka knajpek dla odwiedzajacych turystow; w powietrzu unosi sie zapach kominka (serio,serio!:)). Urok tego miejsca tkwil w tym, ze akurat byl grudzien i liczba turystow byla niemalze pomijalna.
Pozachwycalismy sie Castillo de Guadalest, wsiadlismy w Leona i wrocilismy do zimowych realiow. W Getafe przywitala nas mzawka i niepelne 10 stopni na termometrze.
Podsumowujac: miedzy 6 a 7 grudnia dogonilismy lato, plan wykonany. No i wycieczka byla udana, ze hej!