wtorek, 8 grudnia 2009

życie po życiu :)

Przypomnialo mi sie, ze mam bloga...!


Po krotkim wahaniu - kasowac czy probowac pisac dalej, na razie probuje pisac dalej. Najpierw szybko tytulem nadgodnienia newsow: jestem po pierwszej sesji, wyniki egzaminow beda jakos przed swietami. Drugi semestr ruszyl z kopyta i wydaje sie byc o niebo ciekawszy niz pierwszy. Bohaterkami tego bloku sa: matematyka II, makroekonomia i teoria gier. O tych przedmiotach i o wykladowcach sie jeszcze rozpisze, bo wydaje mi sie, ze bedzie warto. Poza tym, do Getafe, zreszta jak do calej Kastylii zawitala hiszpanska zima - temperatura nie przekracza 15 stopni i slonko coraz czesciej chowa sie za chmurami, prawie kazdy dzien zaczyna sie mzawka. Hiszpanie zakladaja pacerne buty i pikowane kurtki, a Ludzie Wschodu wyciagaja cieplejsza bluze:)

Tymczasem, w ubiegly piatek odwiedzil mnie Wojtek i z tej okazji wyruszylismy w pogon za latem. W niedzielny poranek pojechalismy na poludnie; pierwszy przystanek - Almansa z urokliwym XII-wiecznym zamkiem. Przez Kastylie jechalo sie w paskudnej mgle, widocznosc na pare metrow, temperatura nie przekracza paru stopni powyzej zera. Co ciekawe, jakies 30 km przed Almansa przekroczylismy granice zlej aury. Wyjezdzajac z mgly, uwolnilismy sie od pogodowej klatwy - momentalnie niebo zaciagnelo sie lazurem, termomentr gwaltownie skoczyl w gore, a slonko zaczelo przyjemnie grzac.



W Almansie spedzilismy pare popoludniowych godzin. Samo miateczko ma urok malej hiszpanskiej osady zagubionej posrodku niczego, a zamek jest naprawde rewelacyjny - zachowany w idealnym stanie, a dla turystow udostepniony jest niemal kazdy zakamarek.
Kolejnym przystankiem byl nadmorski kurort Torrevieja, gdzie glowna atrakcja poza tysiacem plaz i milionem klubow sa slone jeziora lagunowe (Parque Natural de las Lagunas de la Mata y Torrevieja). Pomimo, ze termicznie doswiadczalismy poznej wiosny, to niestety zimowe dni nawet w Hiszpanii maja swoje prawa - ok. 18.00 zaczelo sie sciemniac i zamiast ogladac jeziora, musielismy szuakc miejsca na nocleg. Po zaopatrzeniu sie w chinski rum w jedynym otwartym sklepie, zgodnie stwierdzilismy, ze skoro juz jestesmy nad morzem, to musimy spac na plazy. Jakos tak sie zlozylo, ze wypadkowa balaganiarskich oznaczen drog i naszego nieodzownego pecha bylo znalezienie idealnego miejsca po uplywie zaledwie 2,5 h od chwili decyzji... ale bylo warto! Spalismy na pusciutkiej, quasi-prywatnej plazy na polnoc od Torrevieja. Na dobranoc i na wynagrodzenie trudow natura zafundowala nam niezle przedstawienie: nad horyzontem nagle pojawilo sie wielkie krwistoczerwone cos.
Marta: To Penon d'Ifach (taka smieszna samotna 400metrowa skala tuz nad brzegiem morza, lezaca na pn od Alicante - btw. nasz poniedzialkowy cel) oswietlony przez zachodzace slonce, na bank. Wojtek na to: Niemozliwe! (rzucajac przy tym jeszcze jeden pomysl, ktory z grzecznosci pomine:)). Cos zaczyna zmieniac ksztalty i najzwyczajniej w swiecie "puchnac". Tym razem zgodnie doszlismy do wniosku, ze chyba jestesmy swiadkami prob atomowych, bo cos zaczelo przypominac klasycznego grzyba. Jeszcze pare minut przedstawienia i wszystko sie wyjasnilo... na niebie, tuz nad morzem zawisl ogromny, purpurowy ksiezyc w pelni. Niesamowite.



W nocy chyba zlapal przymrozek, dzieki czemu wstalismy bardzo rano i po szybkim sniadaniu ruszylismy najpierw obejrzec slone jeziora. Chcielismy zweryfikowac głownie dwa fakty, minowicie: zasolenie wody i obecnosc falmingow. Wyniki weryfikacji: jeziora sa rzeczywiscie bardzo slone, a flamingow nie widzielismy. Ogolnie, park obejmuje glownie teren jednego, mniejszego jeziora (La Mata), a drugie (Torrevieja) jest znacznie bardziej intensywnie wykorzystywane do celow przemyslowych - uzyskiwania soli. Podrozujac wybrzezem w rejonie Alicante mozna natknac sie albo na muzeum soli, albo na magazyny na otwartym powietrzu - gigantyczne biale haldy.
Ostatecznie pozegnalismy sie z Torrevieja i pojechalismy na polnoc, do glownego celu wycieczki, czyli do miasteczka Calpe. Nad zabudowaniami miasta goruje wspomniany juz wczesniej Penon d'Ifach, wapienna skala zwienczajaca maly polwysep, wystajaca na 400 m ponad morze - wspinaczkowa ikona Costa Blanca. W planach mielismy najpierw sprobowac swoich sil wlasnie we wspinaczce, ale niestety nie starczylo czasu. Dlatego wbieglismy na szczyt klasyczna droga, pozachwycalismy sie widokami na cala Costa Blanca, zrobilismy zdjecia i bez zwloki zbieglismy do Leona. Czekalo na nas jeszcze kilka ostatnich przystankow, a zmierzch zblizal sie nieublaganie.
Na pierwszy ogien poszly wodospady przy miejscowosci Callosa d'En Sarria. Te kaskady to wzorcowy przyklad, w jaki sposob z jednego wodospadu wsrod stu identycznych w okolicy zrobic glowna atrakcje turystyczna rejonu:) Nie ma na co narzekac i chyba nawet nie ma za co krytykowac, ale polecac tego miejsca nie bede. Za to paredziesiat kilometrow dalej, juz w naszej drodze powrotnej, zupelnie przypadkowo trafilismy na prawdziwa perelke - Castillo de Guadalest.



Niezwykle polozenie zamku (chyba najwyzsza skala w okolicy) plus nocne oswietlenie robia wielkie wrazenie. Sama twierdza, znajdujaca sie w najwyzszych partiach kompleksu jest otoczona malym miasteczkiem. W murach zamku jest pare malych skwerow i placykow polaczonych waskimi uliczkami, kosciol i kilka knajpek dla odwiedzajacych turystow; w powietrzu unosi sie zapach kominka (serio,serio!:)). Urok tego miejsca tkwil w tym, ze akurat byl grudzien i liczba turystow byla niemalze pomijalna.
Pozachwycalismy sie Castillo de Guadalest, wsiadlismy w Leona i wrocilismy do zimowych realiow. W Getafe przywitala nas mzawka i niepelne 10 stopni na termometrze.
Podsumowujac: miedzy 6 a 7 grudnia dogonilismy lato, plan wykonany. No i wycieczka byla udana, ze hej!

1 komentarz:

  1. No miło miło, te uśmiechnięte twarze są dowodem na to co zostało opisane ;)

    OdpowiedzUsuń